Koncert rozpoczął się od Wina i śpiew. I tak zaśpiewali znany już nam dalej repertuar koncertowy. Najważniejsze to jest jak zaśpiewali. Podobała mi się ich radość z grania. Radość taka zwyczajna i bijąca z nich. Wokalista śpiewał tak, że słychać było każde słowo, każdą zachwycającą modulację głosu. Do tego gra, uwodzi, dominuje i porywa. Sebastian do roli gitarzysty jest stworzony. Skakał i biegał po całej scenie. Grał na gitarze zębami. Po prostu wyprawiał cuda nie widy. Alek też nie pozostał w cieniu PINowajców. Grał pałeczkami, miał nową aranżacje taneczną. A Leon to już chyba przejdzie do historiiJ Ze sceny chciała go zabrać ochrona, ponieważ bez koszulki biegał po scenie i nagrywał filmik komórką. Erwin zabłysnął nową solówką.
Całość pełniła dźwięki które rozkwitają i nie poddają się żadnym definicjom. Zespól niewątpliwie potwierdził, że ma świetny kontakt z publicznością i że naprawdę warto pójść na ich występ. Było kilka bisów. Niestety ja nie doczekałam końca bo czas mnie gonił.
Zespół porwał do zabawy i śpiewu. PIN to wciąż istny wulkan energii i entuzjazmu. Każdy wyszedł z rynku naładowany właśnie tą pozytywną energią.
pozdrawiam Neruda

PS. PINLADY na żywo zachwyca nie tylko mnie.
PS2. Moi znajomi ze szkoły są pod wrażeniem barwy i siły głosu Endiego, szczególnie w wykonaniu O Sole Mio. Już planują wyjazd na jego występ klasycznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.