sobota, 19 maja 2012

LAMB

Dzisiaj nastał czas na opisanie kolejnego wydarzenia kulturowego, chociaż na niedomiar wrażeń w ostatnim czasie nie mogę narzekać. To jednak chciałabym się skupić na tym jednym wydarzeniu. Wydarzeniu, które rozbudziło we mnie radość z koncertowania. Radość ze stania pod sceną, twarzą w twarz z żywą muzyką.  Ta radość, te emocje, to wszystko jest mi potrzebne do  walki z trudnościami dnia codziennego. To wszystko napawa mnie siłą, by walczyć, by nie podawać się. Każdy człowiek znajduje sobie swoje źródło ładowania akumulatorów,  zbierania siły. Mnie nastraja muzyka, kultura a przede wszystkim ludzie.
Do czego zmierzam? Do dnia kiedy to moje uszy i serce usłyszało na żywo koncert brytyjskiego zespołu LAMB. Myślę, że mało kto kojarzy ten zespół po nazwie. Myślę, że bardziej precyzyjna będzie określenie zespół po ich twórczości. Lamb zasłynął na scenie wykonując takie utwory, jak Gabriel, All in Your Hands, Wonder, Sweet, God Bless i Gold.


Ważne w odbiorze koncertu jest towarzystwo- przynajmniej ja tak mam. Olbrzymią rolę w odbiorze przeze mnie muzyki, pełnią ludzie, którzy mnie na tym koncercie otaczają. Nie koniecznie muszą być to osoby mi znane, ważne jest nastawienie tych ludzi, ważne jest wzajemne oddziaływanie na siebie, uśmiech dopiero co poznanego człowieka. Tym, razem miałam to szczęście, że od razu byłam w gronie tych ludzi z którymi każda spędzona chwila nie jest stracona. Oczekiwałam jeszcze tylko jednego, by zespół dobrze zagrał. No i tak się stało.
Zespół zabrzmiał rewelacyjnie. Tak jak miał. Ukoił moje smutki, podziałał jak balsam na podrażnione ciało. Głos wokalistki dodawał tej muzyce dużą dawkę emocji. Prawdziwych, żywych emocji. Byłam pod wrażeniem, każdego dźwięku tej kobiety. To było coś cudownego. Uwielbiam taki głos, lekko ochrypły, niski kobiecy. Wywołuje to we mnie dreszcze. 

fot. zaczerpnięte z internetu
Zespół zagościł na scenie trochę ponad godzinę, rozgrzewając serca publiczności, w ten chłodny majowy dzień.  Udało im się stworzyć atmosferę, zagrać piękne dźwięki tak by tłum przybywał. Pokolorował Katowicką szarość. Sprawił, że tego wieczoru było tam bajecznie i ciepło. Mogliśmy posłuchać trochę dobrej muzyki, prawdziwego życia w nutach. Szkoda tylko, że było tak krótko. Takie uczucie chyba towarzyszy nam zawsze, kiedy spędzamy piękne chwile. 
Teraz czas na kolejne żywe chwile muzyczne. Co to będzie? Czas pokaże.  Może w końcu coś dawno nie słyszanego PINowego? Chciałabym, bo koncert w Marklowicach i Żorach brzmi bardzo kusząco.  Miło, że grają tak blisko mojego rodzinnego domu, szkoda, tylko, że ja teraz w innym miejscu. Zobaczymy jak los się mój potoczy, zycie zweryfikuje moje plany.

1 komentarz:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.